Moje życie nigdy nie było usłane różami. Śmierć ojca, gdy miałam 5 lat, przeprowadzki, ślub mamy a potem jej rozwód, który spowodował, że się załamała i zaczęła pić. Potem gwałt i on... o którym nigdy nikomu nie powiedziałam. Dopiero teraz moje żucie zaczęło się układać, jestem aniołkiem Victoria Secrets i jestem z tego dumna. Nie wstydzę się swojego ciała, mam pieniądze na wszystko, o czym moja dusza zamarzy. I chociaż wszyscy właśnie taką mnie znają: szczęśliwą, zadowoloną z życia – mi czegoś brakuje. Miłości i rodziny. Patrzę na moje koleżanki, które realizują się zawodowo i mają szczęśliwe rodziny i czuje, że ja też bym tak chciała.
Cztery lata temu sama podjęłam decyzję, aby odciąć się od
rodziny, przyjaciół. Chciałam o tym wszystkim zapomnieć i wyjechałam do
wielkiego świata. Hollywood. Moja agentka dostrzegła mnie w parku i powiedziała
jedno: „W końcu Cię znalazłam”. Od tamtego momentu stałam się jedną z
najlepszych modelek świata, jestem szanowana w świecie mody. Chodzę na masę
randek, ale ani razu nie poznałam tego jedynego. Nie poddaje się, wiem, że ktoś
jest mi pisany i w końcu zakocham się do szaleństwa. Rano będę się budzić w
ramionach ukochanego, potem weźmiemy ślub, urodzę mu dwójkę dzieci. Na starość
będziemy siedzieć w bujanych fotelach na tarasie naszego małego, uroczego
domku, a po ogrodzie będą biegać nasze wnuki.
Wydaje mi się, że nie wymagam za dużo, przez całe moje życie
miałam pod górkę, więc chyba mogę być szczęśliwa. Tak naprawdę szczęśliwa. Na
zewnątrz i w środku.
Na razie muszę się skupić na teraźniejszości i przestać żyć
przeszłością.
Jednak wiem, że to nie jest łatwe. Nie umiem o nim
zapomnieć. Codziennie zastanawiam się, co by było gdybym go nie oddała?
Decyzja o oddaniu go, była najtrudniejszym wyborem, jaki musiałam
podjąć w życiu. Miałam 16 lat gdy zaszłam w ciążę, byłam jeszcze dzieckiem. Nie
planowałam tego.
Gdy wracałam do domu jakiś obleśny, pijany facet zaciągnął
mnie do jakieś starej opuszczonej szopy. Nie miałam tyle siły co on i nie
umiałam mu się wyrwać. Swoimi wielkimi łapami ściągał ze mnie ubranie, dotykał
moje ciała. Nie umiałam nawet krzyczeć i prosić o pomoc, byłam za bardzo
wystraszona. Wiedziałam, co zaraz nastąpi, ale modliłam się o jakiś cud, który
niestety nie nastąpił. Każda dziewczyna w moim wieku inaczej planowała swój
pierwszy raz. Róże, świece i chłopaka, którego się kocha. A nie jakiegoś
pijaka…
Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam, bałam się, że jeżeli
komuś zdradzę moją tajemnicę, zostanę wyśmiana.
Tego dnia wróciłam roztrzęsiona do domu, ale jak zawsze,
moja matka leżała w salonie a obok niej była pusta butelka taniej wódki. Przez
alkohol nawet nie zauważyła, że coś się stało jej córce, nic ją nie obchodziło.
Gdyby żył tata moje życie wyglądałoby lepiej.
Dopiero wtedy zrozumiałam, że jestem zdana tylko na siebie.
Trzy miesiące później zorientowałam się, że moja miesiączka
się spóźnia, a piersi zaczęły mi rosnąć. Nie musiałam robić testu ciążowego,
żeby wiedzieć, że jestem w ciąży. Test zrobiłam tylko dla potwierdzenia.
Nie powiedziałam o tym mamie, ani mojej najlepszej
przyjaciółce. Ukrywałam ciążę do końca. Mało przytyłam, a brzuszek zakrywałam
pod luźnymi ubraniami. Bałam się tego, że jak ludzie się o tym dowiedzą zaczną
plotkować na mój temat. Nie chciałam tego.
Dzień porodu zbliżał się bardzo szybko, a ja nie wiedziałam,
co chcę zrobić z dzieckiem. Nie mogłam go zatrzymać, miałam tylko 17 lat, ale
od samego początku wiedziałam, ze nie mogę się zdecydować na aborcję, nie
chciałam nikogo zabijać. Postanowiłam go oddać do domu dziecka, żeby miał
możliwość na lepsze życie, które niestety ja nie mogłam mu zapewnić.
Po porodzie napisałam list, który położyłam na moim
szpitalnym łóżku i uciekłam. Nigdy więcej nie widziałam mojej mamy, w liście
wszystko jej wyjaśniłam, dlaczego tak postanowiłam. A przede wszystkim
napisałam mojemu synkowi, dlaczego postanowiłam go zostawić.
Rok temu dostałam list od mojej mamy. Napisała, że widziała
mnie w telewizji podczas pokazu bielizny. Przepraszała mnie za to, że nie
miałam u niej wsparcia. Przyrzekała, że się zmieniła i prosiła abym wróciła.
Jednak ja jej już nie wierze, a może wierze, ale boję się, że znowu mnie
zawiedzie.
Już się przyzwyczaiłam, że jej nie ma. Dla mnie ona umarła i
nigdy jej nie wybaczę, że nie mogłam na nią liczyć, gdy tego najbardziej potrzebowałam.
A mój syn? Czy mogę myśleć, że jest mój? Nie jestem matką,
jestem tylko kobietą, która go urodziła i dała mu życie. On był mój przez 9 miesięcy,
gdy go nosiłam pod sercem, gdy się urodził, przestał być mój a ja jego. Tak dla
niego będzie lepiej. Może dzięki mojej trudnej decyzji on teraz ma kochającą
rodzinę.
Jednak, gdy zamykam wieczorami oczy widzę te jego mądre
oczka jakby przeczuwały, że widzimy się po raz ostatni… Ten obraz zawsze pozostanie
w mojej pamięci.
dziękuję za wszystkie komentarze pod wcześniejszym rozdziałem :) Jestem ciekawa co sądzicie o tym rozdziale. Mia nie jest łatwym bohaterem, pomysł na jej problem powstał czytając książkę "Emily Giffin - Pewnego dnia", którą serdecznie polecam :) Tak więc liczę na szczere opinie i przy okazji zapraszam na mojego drugiego bloga i-remember-the-past.blogspot.com
Jeżeli chcesz być informowany/a o nowych rozdziałach to proszę o kontakt w komentarzach, bo się trochę pogubiłam kogo informować a kogo nie :)
Jeżeli chcesz być informowany/a o nowych rozdziałach to proszę o kontakt w komentarzach, bo się trochę pogubiłam kogo informować a kogo nie :)
czytam=komentuję